Jerozolimy nie da się zapomnieć



Kiedyś,  w jakimś podróżniczym bądź religijnym artykule przeczytałam, że ludzie często jadą do Ziemi Świętej i mocno się rozczarowują tym co zastaną na miejscu. Dlaczego?



Zwykle oczekują bowiem oni, że miejsca dla nich „święte” wzbudzą w nich samych jakieś duchowe natchnienia. Liczą, że przemierzanie tych samych ścieżek po których dwa tysiące lat temu chodził Jezus Chrystus sprawi, że przeżyją coś mistycznego. 

Rozczarowanie wynika zwykle z tego, że Jerozolima (i inne miasta związane z życiem Chrystusa) to nie są historyczne skanseny ale tętniące życiem miasta. Ludzie tam robią zakupy w supermarketach, chodzą do szkoły i kawiarni a czasem i do McDonald’s oferującego koszerne burgery.  Wzdłuż Via Dolorosa  (miejsce Drogi Krzyżowej) ciągną się sklepiki z pamiątkami, mydłem i powidłem.

Handlarze sprzedają owoce, przyprawy, różańce, koszulki z napisem „Free Palestine” i falafelki. Przed wejściem do Bazyliki Grobu Pańskiego, strzeżonego przez uzbrojonych w karabiny młodych ludzi (płci obojga) można zakupić klapki i kwieciste sukienki. Miasto żyje i codziennie jest zadeptywane przez turystów i pielgrzymów z całego świata. I to nie tylko Chrześcijan, ale również Muzułmanów i Żydów. Mam wrażenie, że czasem zdarza się nam zapominać, że Ziemia Święta, jest „święta” nie tylko dla nas...  




Stare miasto podzielone jest na cztery części: muzułmańską, chrześcijańską, żydowską i ormiańską. Z powodu choroby, jaka przyplątała się do mnie podczas pobytu w Izraelu nie udało mi się zwiedzić wszystkich części. Udało mi się dotrzeć do Bazyliki Grobu Pańskiego, która jest miejscem przedziwnym – zawieszonym w czasie, gdzie miałam wrażenie, że kiedyś i teraz zlewają się w jedno. Gdzie śmieci walają się obok, świec i krzyży. Gdzie usłyszeć można przeróżne języki i dialekty. Gdzie ormiański duchowny z siwą brodą pozwala wejść do Grobu Chrystusa na mniej niż minutę, co trzeba przyznać jest samo w sobie rozczarowujące. Być może to doświadczenie spotęgowała gorączka, która mnie wtedy trawiła ale to miejsce wydało się być wręcz nierzeczywistym.






Udało mi się też dotrzeć (ale już ostatkiem sił) do Ściany Płaczu, jednak tłum w „żeńskiej” części ściany był nie do zniesienia. Fragment ściany gdzie mogą modlić się kobiety jest oczywiście dużo krótszy niż ten przeznaczony dla mężczyzn, co oczywiście mnie ubodło i postanowiłam oddalić się tam gdzie było ciszej.

W Jerozolimie spędziłam zaledwie 4 dni ale i tak udało mi się w tym mieście zakochać. Najdziwniejsze jest to, że nie potrafię powiedzieć dlaczego tak się stało. Mój stan fizyczny był nienajlepszy (ból głowy, gorączka i dreszcze średnio sprzyjają intensywnemu zwiedzaniu), wieczory były potwornie zimne, jedzenie drogie a miasto samo w sobie głośne i nie zawsze pachnące różami. Handlarze dywanów i innych artykułów nie-pierwszej-potrzeby natrętnie wciskali mi rzeczy, których nie potrzebowałam (co ta choroba robi z człowiekiem, normalnie kocham bazarowe badziewie). Ale mimo to, o powrocie do Jerozolimy marzę. Jest tam coś w powietrzu, co sprawia, że chce się tam być, coś co przyciąga. Nie czułam się tam żaden sposób zagrożona, wręcz przeciwnie – czułam spokój, jakiego nie doznałam nigdy wcześniej.




Komentarze

Popularne posty